środa, 8 października 2014

Książka, która wzruszyła mnie od pierwszej strony :)

Pewnego popołudnia, robiąc zakupy, moją uwagę przyciągnęła piękna niebieska okładka książki, żywiołowa i mająca w sobie jakąś obietnicę.
Nie zastanawiałam się ani sekundy, czego nie mam w zwyczaju bo zazwyczaj skrupulatnie oceniam każdą decyzję. Zachęcił mnie tytuł, zachęciła grafika, zachęcił cytat z tyłu.

Cóż rzec mogę.. Przeczytałam pierwszą stronę... i się rozpłakałam. Nie był to płacz spowodowany jakimś smutkiem, lecz wzruszeniem, nadzieją i radością, że znajdę odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Nie pomuliłam się. Całość czytałam z niezwykłą uwagą i spokojem.

Regina Brett. Kobieta, która przeszła swoje, wyciągnęła z doświadczeń to, co trzeba i chce się tym podzielić z takimi, jak ja- pisząc felietony o znaczących tytułach. W tej książce znajdziesz 50 pięknych, mądrych, błyskotliwych, wzruszających i niezwykle pouczających lekcji.

Radzę czytać powoli, by jak najpóźniej skończyć. Bo czytanie tekstów tej kobiety to prawdziwa uczta dla psychiki :) Zazdroszczę wszystkim, którzy mają tę pozycję jeszcze przed sobą!


Poniżej na zachętę zamieszczam moją ulubioną lekcję. Otworzyła mi oczy duszy. Nauczyła, że święto mogę mieć każdego dnia. Pokazała, że wyjątkowość to chleb powszedni, a nie coś, co ma poczekać na swoją okazję.

Lekcja 21.
Zapal świece, śpij w lepszej pościeli,
włóż elegancką bieliznę.
Nie czekaj na specjalną okazję –
wystarczającą okazją jest dzisiejszy dzień
.



Nie odkurzam już świec.
Kiedyś musiałam to robić. Dostawałam od przyjaciół cudowne świece o zapachu jabłek z cynamonem, francuskiej wanilii czy łanu zbóż oraz aromaterapeutyczne, przynoszące spokój, miłość i harmonię wewnętrzną, z zatopionymi liśćmi i płatkami róż. Nie zapalałam żadnej z nich.

Nie chciałam ich zużyć, więc pozostawało mi tylko ścieranie z nich kurzu. Miesiąc po miesiącu, rok po roku. Kiedyś dostałam świeczkę wstawioną w szklaną kulę i otoczoną polnymi kwiatami. Stała u mnie wiele lat, aż któregoś dnia ścierając kurze odkryłam, że wosk stopił się na słońcu.

Wiedziałam, że nie powinnam oszczędzać świec na później. Dorastając, zaczytywałam się w tekstach Ermy Bombeck, ulubionej felietonistki mojej mamy. To były pierwsze felietony, z którymi się zetknęłam. Erma była humorystką, gospodynią domową i jedyną pisarką, która sprawiała, że moja mama wybuchała śmiechem. Mama miała wszystkie jej książki. Kiedy Erma zachorowała na raka piersi, jej teksty stały się jeszcze bardziej przejmujące. Dwa lata później jej nerki przestały pracować z powodu choroby genetycznej. Zmarła po przeszczepie.

W jednym ze swoich najlepszych felietonów opisała, co zrobiłaby w życiu inaczej, gdyby miała okazję zacząć wszystko od nowa. Zawsze po jego lekturze obiecywałam sobie, że zastosuję się do jej rad.

Postanawiałam nie sprawdzać skrzynki e-mailowej, kiedy rozmawiam z mamą przez telefon, robić jedną rzecz na raz i żyć chwilą obecną, a w samochodzie wyłączać telefon komórkowy i rozkoszować się widokiem za oknem.

Obiecywałam sobie spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu i nie narzekać, że włosy skręcają mi się na deszczu, a przez wilgoć opada mi grzywka.

Planowałam częściej palić w kominku, nie przejmując się tym, jak zimno zrobi się później w domu i jak bardzo nadymię w salonie.

Zamierzałam być bardziej spontaniczna i przychodzić do przyjaciół na organizowane w ostatniej chwili kolacje, mniej mówić o sobie i więcej słuchać o tym, co się dzieje u nich.


Ale nigdy nie dotrzymywałam tych obietnic. Dopóki nie zachorowałam na raka.

Kiedy miałam 41 lat, wyczułam w prawej piersi guzek wielkości winogrona. Drugie stadium agresywnego raka. Niedługo potem byłam łysa, chora i wyczerpana dwiema operacjami, czterema turami chemioterapii i sześcioma tygodniami codziennych naświetlań. Ale za to żyłam. Dostałam szansę na całkiem nowe życie.

Rak to wspaniała pobudka. Wyrwał mnie z letargu. Kazał mi zdjąć metkę z nowej bielizny i założyć tą czarną koronkową halkę. Otworzyć szkatułkę z biżuterią i włożyć perły. Napalić w kominku. Zużyć kulki z olejkiem do kąpieli, zanim wyschną na wiór w koszyczku na toalecie. Zapalić świece.

Noszę w portfelu swoje zdjęcie z łysą głową. Ma mi przypominać, że każdy dzień na nogach to dobry dzień. Myślę też o tym codziennie, patrząc na miejsce, gdzie miałam piersi. Blizny uświadamiają mi, że każdy ma datę ważności, przydatności do spożycia. Choć nie ostemplowano nas niczym kartonu mleka czy kubeczka serka wiejskiego, wszyscy jesteśmy śmiertelni. Nikt nie żyje wiecznie.

Dzięki rakowi nauczyłam się nie oszczędzać nic na wyjątkowe okazje, bo każdy dzień jest wyjątkowy. Wykorzystaj wszystko, co masz, już dziś. Tak przynajmniej radzi pisarka Annie Dillard.

Jej myśli, zawarte w książce The Writing Life („Życie pisarza”) odnoszą się nie tylko do pisania, lecz także do życia.

Annie radzi pisarzom wykorzystywać wszystkie pomysły od razu. Nie zostawiaj żadnej anegdoty, akapitu, cytatu ani pomysłu na początek albo koniec jakiejś lepszej powieści, wiersza czy opowiadania, które planujesz napisać kiedyś w przyszłości. Skoro chcesz użyć ich teraz, to znaczy, że powinieneś.

To wymaga wiary. Musisz uwierzyć, że kiedy wykorzystasz dobre pomysły, przyjdą ci do głowy kolejne. Studnia znów się wypełni.

Na moich półkach stoją całe rzędy pamiętników i dzienników, czekających na właściwy moment, właściwy projekt, właściwą książkę. Czekają i czekają. Jak długo będę czekać? A ty?

Frank McCourt miał 66 lat, kiedy opublikowano jego debiutanckie Prochy Angeli. Laura Ingalls Wilder wydała swoją pierwszą książkę w wielu 65 lat. Artystka folkowa Grandma Moses zaczęła karierę malarską po siedemdziesiątce.


Duże wrażenie zrobiła na mnie informacja, że Michał Anioł zostawił swojemu młodemu uczniowi imieniem Antonio następującą notatkę, będącą zarówno ostrzeżeniem, jak i zachętą: „Rysuj, Antonio, rysuj, Antonio, rysuj i nie trać czasu”.


Wyobraziłam sobie, że wkładam za lustro kartkę z napisem: „Żyj, Regino, żyj, Regino, żyj i nie trać czasu”.


Nie musisz zachorować na raka, żeby zacząć żyć pełnią życia. Życie jest za krótkie, żeby marnować je na nudne sprawy, które nie sprawiają ci przyjemności. Odkąd zachorowałam, moja filozofia brzmi: koniec z traceniem czasu. Koniec z brzydkimi ubraniami. Koniec z nudnymi filmami. Wyrzuć je ze swojego życia. Zastąp je radością i pięknem.



Dzięki rakowi nauczyłam się dwóch ważnych słów oraz tego, kiedy ich używać. Teraz potrafię powiedzieć: „tak” i „nie” kiedy trzeba. Gdy przyjaciele zapraszają mnie na imprezę, na którą nie mam ochoty, odpowiadam: „Nie, ale dziękuję za propozycję”. Koniec ze zgadzaniem się na coś, czego nie chcę robić. Zawsze pytam siebie: Czy warto poświęcić na to kilka godzin mojego życia?

Dawniej mówiłam „tak”, kiedy chciałam powiedzieć „nie”, zwykle ze strachu, co pomyślą sobie o mnie ludzie, jeśli odmówię. Ale mówienie „nie” oznacza, że mogę również powiedzieć „tak”.


„Tak” prawdziwemu życiu, które kocham. „Tak” przebywaniu z ludźmi, których kocham najbardziej, żebym nigdy nie żałowała, że nie utrzymywałam z nimi kontaktu. „Tak” zapalaniu świec, noszeniu pereł, używaniu dobrej porcelany, spacerom w deszczu, robieniu orłów na śniegu, nawet jeśli potem wniosę do domu błoto albo śniegową breję.

Te trzy proste kroki mogą odmienić twoje życie:

Wybierz jedną rzecz, której powinieneś powiedzieć „nie”.

Może to być niezdrowe przywiązanie: do mężczyzny, do karty kredytowej, do sklepu z pączkami. Sam wiesz najlepiej, co to jest. Wybierz tę jedną rzecz. Co by się stało, gdybyś zaczął mówić „nie”? „Nie” projektom, których nie musisz wykonać osobiście. „Nie” każdemu w kościele, szkole albo pracy, kto prosi, byś poświęcił własny czas i zdolności kolejnej sprawie. Spójrz w swój kalendarz. Czy w tym miesiącu znalazłeś czas na coś, co naprawdę chciałbyś zrobić? Weź samoprzylepne karteczki i zaznacz w nim chwile dla siebie, chwile radości, pasji i miłości.


Wybierz jedną rzecz, której powinieneś i chcesz powiedzieć „tak”.

Może powinieneś pokochać samego siebie takim, jakim jesteś, ze swoją talią i całą resztą. Może przebaczyć komuś, za kim tęsknisz. Wrócić do szkoły, pójść na wcześniejszą emeryturę, spróbować umówić się znów na randkę. W głębi duszy wiesz, co to jest. Kiedy mówisz „nie”, możesz zacząć mówić „tak”. „Tak” spokojniejszym dniom, weekendowym wycieczkom, czytaniu świetnych książek, malowaniu farbami olejnymi, wycieczce na Hawaje, lekcjom gry na pianinie, pedicurowi. Powiedz „tak” temu wszystkiemu, co wzbogaca twoje życie i świat wokół ciebie. Nie chodzi o wielką rewolucję, tylko o kolejny mały krok. W którą stronę pójdziesz?

Opowiedz o twoich „tak” i twoich „nie” temu, kto wierzy w ciebie najbardziej. Zwierz się swojemu małżonkowi, przyjacielowi, któremuś z rodziców. Spraw, by stało się to realne.

Nie trzeba usłyszeć diagnozy „rak”, żeby zacząć żyć pełnią życia. Wystarczy zapalić świecę każdego dnia. To wspaniały sposób, żeby przypomnieć sobie, że życie jest krótkie, a jedyne, co się liczy, to chwila obecna. Wyjdź z kina z nudnego filmu. Odłóż książkę, która cię nie zachwyca.

Witaj każdy ranek z otwartymi ramionami, a każdej nocy ze szczerego serca dziękuj za minione dwadzieścia cztery godziny. Każdy dzień to cenny dar. Trzeba się nim delektować i z niego korzystać, zamiast oszczędzać go na przyszłość, która może nigdy nie nadejść.

2 komentarze: